Jak powiada mój poczciwy i zaufany
przyjaciel Apoloniusz Tajner, życie zaczyna się po sześćdziesiątce. Patrząc na
to, jak jego życie zaczęło się diametralnie zmieniać - jak ze zwykłego, szarego
Apoloniusza przemienił się w boskiego, otoczonego wianuszkiem dziewcząt Apolla
- nie mogłem doczekać się dnia, aż sam osiągnę ten zacny wiek. I oto stało się.
25 luty 2015r. - dzień, który zmienił
całe moje i tak wspaniałe życie.
Tego ranka obudziłem się skoro świt, rześki
jakbym kończył osiemnastą wiosnę, a nie szóstą dekadę. Gdy spojrzałem w lustro
aż oniemiałem z podziwu - moją królewską twarz nie szpeciła żadna zmarszczka, a
cera była zdrowa i jędrna. Efekt jak po botoksie Krzysia Ibisza, o którym
często wspominał Miram Tepes. Cóż, gdy wkroczy się w pewien wiek, nie potrzeba
sztucznych upiękniaczy, albowiem dwucyfrowa liczba zaczynająca się na sześć
sama uszlachetnia i wygładza lico.
Uszczęśliwiony ubrałem swoją odświętną
opaskę, którą zakładam tylko w podniosłe chwile - ostatni raz miałem ją na
sobie, gdy Schlierenzauer pobijał rekord zwycięstw Nykänena - a do kieszeni
wsadziłem wypucowaną na błysk krótkofalówkę. Z podniesioną głową i zadziornym
błyskiem w oku wyruszyłem, by po raz kolejny podbić świat. Co tam jakiś niedołęga,
który jutro zostanie mistrzem świata, co tam lubieżnik, który wygra dzisiejsze
kwalifikacje - najważniejszy byłem JA i to nie tylko w dniu moich okrągłych
urodzin. W końcu każdy nikczemnik z tej skocznej bandy wie, że jam jest Wielkim
Władcą i że tylko ja mam rację. A kto się mnie nie posłucha, ten zostanie
stracony na szubienicy imieniem Sepp Gratzer. Zero litości dla pospólstwa
niechwalącego mego nazwiska.
Jakże byłem rozczarowany, gdy nikt -
ZUPEŁNIE NIKT - nie padł mi do stóp i nie życzył kolekcji krótkofalówek, tanga z belkami i konkursów dłuższych niż recytacja "Pana Tadeusza".
Żadnego smsa od żony, sprośnego snapa od kochanki, zalotnego liściku od Mirana.
Nawet Gregor nie wypisał na swoich nartach "Alles Gute, Walti". Co za
zniewaga! Zapomnieli? Niemożliwe. Przecież fejsbuk o wszystkim im zawsze
przypomina. Więc co? Że niby jestem nielubiany i nieszanowany? Że niby nie
obchodzą ich urodziny króla? Łajdacy i zwyrodnialcy. Jeszcze im pokażę, co to
znaczy nie bić pokłonów na moją cześć.
- Dyskwalifikuj, kogo tylko się da. Im
większe plony, tym lepiej. - Poinstruowałem Seppę. - Nawet za żucie wkładek i
wywalony jęzor.
Następnie udałem się do mhrocznej wieży
Tepesa Seniora, gdzie Miran chichrotał się ze swoim psia-psi. Pff,
przeniewierca i faryzeusz. Gdy trwoga, to do Waltera, a tak to hulaj duszo z
małolatami, piekła nie ma. I pomyśleć, że powierzyłem mu tyle sekretów. O
Walterze Nieomylny, czymże zgrzeszyłem, że spotyka mnie taki niegodny los?
Gdzie ta kraina mlekiem i miodem płynąca, która miała mi się objawić po
sześćdziesiątce? Gdzie kobiety gorętsze od krwi Hiszpana i poddani gotowi dla
mnie przenieść Letalnicę do Ałmat?
- Miranie, wszystkim dzisiaj odejmuj
punkty. Minimum dziesięć. Niech ci szyderczy nie mają łatwo. - Poleciłem i nie
czekając na jakąkolwiek reakcję Tepesa opuściłem jego Komnatę Zła,
Niesprawiedliwości i Szubrawstwa. Dalej znalazłem sędziów i rozkazałem być im
surowym i dokładnym w swojej pracy. Potem tylko przechadzałem się przez wioskę
skoczków, rozkoszując się zatrwożonymi spojrzeniami tych miernot i
zdenerwowanymi skinieniami posłanymi w moją stronę. Oni jeszcze nie wiedzą, o
nieświadomi. Te kwalifikacje nie będą dla nikogo łatwe, tak jak moje urodziny
nie są łatwe dla mnie.
Ach, muszę koniecznie znaleźć Apoloniusza i
porozmawiać z nim na temat tych herezji, które wygłaszał. Dlaczego Syndrom
Sześćdziesięciolatka u niego działa, a u mnie - notabene lepszego materiału -
nie? Jak to możliwe, że ludzie jeszcze bardziej ode mnie stronią? Och, was ist
los?
Jednakże postanowiłem wziąć się w garść.
Wszakże takiej osobowości jak ja, nie przystoi zachowywać się jak Andreas Wank
po złym skoku czy Gregor Schlierenzauer w okresie buntu młodzieńczego. Jestem
profesjonalistą i potrafię przełożyć zawodowe sprawy nad prywatnymi
trzęsieniami ziemi.
Ale jak to możliwe, że nikt mnie nie lubi?
W końcu nadszedł czas kwalifikacji. Niezbyt
porywających, swoją drogą. Co prawda, zgodnie z moimi poleceniami, Tepes
odejmował średnio dwanaście punktów za wiatr, a Gratzer zdążył zdyskwalifikować
pięciu zawodników za nieprzepisowy kombinezon, ale czegoś wciąż brakowało.
Dlatego postanowiłem wkroczyć do akcji. Wyciągnąłem z kieszeni moją lśniącą
niczym łysina Asikainena krótkofalówkę, która droższa jest mi niż własna córka,
po czym skontaktowałem się z jakimiś fagasami, których nazwisk nawet nie
starałem się zapamiętać. Ja nie muszę znać ludzi - ważne, by ludzie znali mnie.
- Belka w dół, natychmiast.
Więc belka poszła w dół, prędkości
automatycznie spadły, a ci, pożal się Pointnerze, sportowcy zaczęli skakać
kilka metrów bliżej niż ich poprzednicy. Po chwili, wciąż głodny atrakcji,
skróciłem jeszcze raz najazd i rozkoszowałem się nieporadnymi wzruszeniami
ramion skoczków i ich zirytowanymi minami. Zabawa klawa, mówię wam. W
międzyczasie Seppa zdążył zdyskwalifikować Hayboecka za resztki makaronu w
zębach i Freitaga za włosy o nieprzepisowej długości. Idealnie. Są
dyskwalifikacje, jest impreza. A machanie belkami oraz szczodre tudzież niezbyt
hojne punktowanie to najlepszy prezent urodzinowy, jaki tylko mogłem sobie sprawić.
Więc chociaż świat nie padł mi do stóp (czy
mam ich wszystkich posłać słudze Grazterowi na stracenie?), urodzinowe
kwalifikacje były całkiem godziwe. Aczkolwiek uczucia do całego dnia miałem
mieszane, dlatego postanowiłem, że wieczorem zrelaksuję się w swoim
pięciogwiazdkowym apartamencie, gdzie czeka na mnie wanna z hydromasażem i darmowy szampan
wraz z truskawkami w czekoladzie. Do tego sącząca się w tle muzyka (Bach,
Mozart, Doda etc.) i wszystkie zwycięstwa Schlierenzauera wyświetlone na
52-calowym telewizorze. Żyć, nie umierać. Może Apollo miał rację z tym całym
"Królu, dopiero po sześćdziesiątce poczujesz się jak Pan i Władca
Świata"? Zanim jednak porozkoszuję się tym odprężającym i królewskim
wieczorem, muszę odbębnić, że tak powiem kolokwialnie, wspólną kolację z tymi
niedołęgami. Prawie jak na szkolnej wigilii, kiedy zbiera się cała dzieciarnia,
by złożyć sobie nawzajem życzenia. Jakby nie wiedzieli, że jutro wygram ja.
Nawiasem mówiąc, muszę ukrócić o pewną część ciała tego, kto wymyślił to
zamieszanie.
Wpadłem jeszcze do swojej komnaty zmyć z
siebie zapach smaru do nart i zrzucić swój roboczy strój, na rzecz
gronostajowego płaszcza, przy okazji odpisując Mutti na smsowe życzenia (jedna,
która pamiętała, ale to mama, więc się nie liczy) i byłem - przynajmniej
fizycznie - gotowy do spędzania kilkunastu minut z tym pospólstwem. Jakże
wielkie było moje zdziwienie, kiedy wszedłem na tę zgrzybiałą stołówkę, a spod
stołów wyskoczyli skoczkowie, trenerzy i inni niegodziwcy, krzycząc głośne
"Überraschung", rzucając we mnie jednocentami i serpetynami oraz
oblewając mnie drogim szampanem. A na koniec zaśpiewali głośne "Sto
lat!" i zaczęli podrzucać mnie na rękach oraz wiwatować tak jak etyka
nakazuje. Nie powiem, ale moje królewskie oko aż zwilgotniało i musiałem napić się
dobrej, polskiej gorzały (którą w kilkunastu skrzynkach przytargali te dobre
Polaczki - prezent lepszy niż dyrygowanie belką #potwierdzoneinfo), aby nie
rozpłakać się jak kobieta, mająca PMS. Nie myślałem, że tę moją hołotę stać na
taki gest! Jednak ich porządnie wychowałem i Walter Wszechwiedzący mi
świadkiem, że mimo wszystko, ukochałem ich jak własne dzieci. Może jeszcze coś
z nich wyrośnie, nawet z tych najbardziej nieogarniętych i nieokrzesanych.
Wszakże każdy diament wymaga odpowiedniej obróbki.
- A nie mówiłem, że życie zaczyna się po
sześćdziesiątce? - Apollo zaśmiał się rubasznie i puszczając mi oko, oddalił
się w stronę swojej kochanicy. Impreza zaczęła się na dobre.
Gwoździem programu był taneczny występ norweskim skoczków (w oryginalnym
składzie! A więc nawet obrażony Hilde i jego emerytowani koledzy Evensen i
Romoeren się tutaj przybłąkali - wzruszenie max!), którzy oczywiście zatańczyli
do "Glow". To na pewno sprawka Mirana, albowiem tylko on wiedział, iż
moim najskrytszym marzeniem jest zobaczenia na żywo popisowego tańca tych
nieokrzesanych skoczków. Jakby tego było mało, z tortu wyskoczył
Schlierenzauer, a Pointner (również obecny na pacie w Falun) pokazowo uderzył
chorągiewką o podłogę.
- To nie koniec. - Obwiesił wesoło Tepes, główny
wodzirej i spec od wnoszenia toastów na moją cześć ("Wypijmy za mądrość i
miłosierdzie Waltera. Niech krótkofalówka usłużna mu będzie." - Przed
państwem wystąpi... Alex Stoeckl!
I oto trener Norwegów wyszedł na scenę z
gitarą, śpiewając jakieś austriackie, ludowe piosenki, w międzyczasie
sprawdzając snapchata. Prawdziwy człowiek-orkiesta! Ja natomiast dałem porwać
się jakimś uroczym białogłowym na parkiet i wywijałem piruety lepsze od
niejednego młodzika. W tańcu nie ustępowałem nawet królowi danceflooru Velcie,
czy ponętnie poruszającemu biodrami Jacobsenowi. Bajlando było równie cudowne,
co skoki Małysza i zdecydowanie przewyższało wszystkie paty, na których
kiedykolwiek byłem. Czułem się przemożnie szczęśliwy, mogąc dzielić ten wieczór
z tymi ludźmi, słuchać pijackiego wycia Tepesa Juniora i patrzeć na
prawdopodobnie po raz pierwszy zgonującego Wellingę (młody, jeszcze musi
zaprawić wątrobą, bo wojaże z tą chuliganerią są tylko dla wytrwałych
zawodników). I choć prowadzę ich twardą, nieznoszącą sprzeciwu ręką, są mi
bliżsi niż moja szczęśliwa opaska.
Ale może nigdy im tego nie powiem.
- Moi czcigodni podwładni - uniosłem do
góry kieliszek, błyszczącymi oczami lustrując ich pijackie mordki - jutro dla
wszystkich dodatnie punkty!!!
Posypały się okrzyki na moją cześć, a ja
przeżyłem najpiękniejszą imprezę mojego życia. W końcu sześćdziesiąt lat kończy
się tylko raz!
********
Oto dzień z życia Waltera Hofera. Nie mam pytań, mój mózg i jego chore pomysły przestały mnie zadziwiać D: