niedziela, 17 maja 2015

SMSKAK powraca


kontekstem do tej miniatury jest SMSKAK


- Co robi arabski tata, gdy podwozi dzieci do szkoły?
- No nie wiem, co robi arabski tata, gdy podwozi dzieci do szkoły, oświeć mnie, Andreas, no dalej.
- Otóż... Wysadza je!
- Wow, co za zaskakująca puenta.
- Przestań. - Andi krzyżuje ramiona na piersiach, rzucając Schlierenzaurowi niechętne spojrzenie. - Od jakiegoś czasu jesteś jeszcze bardziej sarkastyczny i nie do rozmowy niż zwykłe. Co się dzieje?
- Nic. - Burknął Gregor i z powrotem schował nos w jakimś komiksie.
Ale to nie była prawda, że nic się nie działo, bo wręcz przeciwnie, działo się wiele, ale nie w życiu Gregora. W ciągu ostatnich lat (zwłaszcza po tej całej sprawie z SMSKAK), Thomas zdążył stanąć na ślubnych kobiercu z Julią i zapłodnić ją TRZY razy. A przepraszam, CZTERY, najmłodszy potomek Morgensterna jest właśnie w drodze i lada chwila, a przywita ten świat. Zaś Kofler, zaraz po tym jak uporał się ze swoim strachem do płci przeciwnej i ogarnął lęk do SMSKAK, zaczął hasać na randki i wyrywać laski niczym Hilde. Ostatnio nawet się zakochał. Tak, właśnie. Zakochał się. On. I to w kim? W pięknej, mądrej i uroczej dziewczynie z Innsbrucka. W pierwszej miłości Gregora, mówiąc dokładniej. W Grazi Moser.
O zgrozo, Grazia w życiu nie spojrzała na Gregora jak na mężczyznę, a na Koflera poleciała tak, jakby Andreas był ostatnim facetem na tym świecie.
Także więc, wszyscy mają dziewczyny, nawet ten idiota Koch się sparował, tylko biedny Greguszek wiedzie smutne życie singla.
Nie żeby nie miał powodzenia, bo ma, a jakże. Zwłaszcza u piętnastolatek (ale wiadomo, trzyma się od nich z daleka, bo jeszcze jakiś zwariowany rodzic zacznie wyzywać go od pedofilii). Tylko wśród tego tabunu dziewcząt i kobiet nie ma tej jedynej, tej, która rozpali jego serce i podaruje skrawek raju.
Bo prawda była jedna: Gregor Schlierenzauer nie umie się zakochać.
Albo po tej pamiętnej przygodzie z Sandrą ma uraz do kobiet. Tak naprawdę jeszcze się z tego nie otrząsnął i szczerze wątpił, czy uda mu się kiedykolwiek wyrzucić to wspomnienie z głowy. Ale jak mówi jego psycholog, wybitna Ofelie Bäumler, wszystko zależy od niego samego, yo.
Ale żeby po pięciu latach nadal zaprzątać sobie głowę Sandrą, seriously, Gregor?
- Więc Andreasie Kofler, czy masz jeszcze jakiegoś suchara?
Andreas od razu się rozpromienił.
- Jak nazywa się zamrożona żona?
- Hmm?
- Mrożonka! - Kofi z miną uradowanego pięciolatka wyrzucił do góry ręce, śmiejąc się głośno. Ostatnio zaczął namiętnie zaczytywać się w sucharach i kto wie, czy by przypadkiem nie wygrałby w bitwie na tosty z samym Karolem-Królem-Żartu-Strasburgerem.
- Bodmer uśmiałby się jak nic.
- Mógłbyś przynajmniej udawać, że moje żarty cię bawią. Tak jak Grazia.
- Aha, jeszcze czego.
Andreas westchnął teatralnie, siadając na kanapie obok przyjaciela.
- Musimy porozmawiać.
- Chcę pięćdziesiąt jeden procent naszego majątku i możemy się rozwieść bez orzekania o winie.
- Wiesz co? Moje poczucie humoru już jest lepsze.
- Przepraszam, ale "Musimy porozmawiać" nigdy nie zwiastuje dobrych wiadomości.
- No tak... - Andreas zamilkł na chwilę, w skupieniu przypatrując się wzorkom na kolorowym dywanie. - Nigdy nie rozmawialiśmy o Grazi i tak sobie myślę... jesteś zazdrosny?
Schlierenzauer prychnął rozdrażniony.
- Dla twojej wiadomości kochałem się w niej piętnaście lat temu, od tamtej pory zupełnie nic do niej nie czuję.
- Kamień z serca, chłopie. Nie chciałbym, aby przez taką niewiastę się między nami zepsuło.
Gregor uśmiechnął się do Koflera serdecznie.
- Jest spoko. A teraz ćwicz te swoje suchary, bo wieczorem musisz być w formie.
- Ach, taaak. Rozdanie nagród SMSKAK, naprawdę trudno o tym zapomnieć. - Kofi westchnął, a jego ramiona smutnie opadły. - To dziwne, że wróciły tak nagle po pięciu latach, w momencie, gdy jestem niemalże poskładany emocjonalnie oraz wiodę spokojne życie. I jakby było tego mało urządzają galę.
- Twoja klata zawsze jest w cenie. - Gregor zaśmiał się. - Choć nie wiem, jak zareagują, gdy zobaczą twojego starego flaka. Tam już chyba nie ma seksapilu.
- I jak zareagują na Grazie.
- Na pewno o niej wiedzą, obędzie się bez szoku, zaufaj mi.
Kofler uśmiechnął się smutno. Wiedział, że dzisiejszy wieczór nie będzie należał do najlżejszych.

Andi był przytłoczony wystrojem sali, na której odbywała się zacna gala. Wszędzie, gdzie tylko popatrzył, widział swoje fotografie, rzeźby i tekturowe podobizny. Andreas, jak je, Andreas jak skacze, Andreas jak się rozbiera, Andreas jak próbuje myśleć, Andreas bez koszulki, Andreas w stroju świętego Mikołaja, Andreas parodiujący Hofera. Andreas, Andreas, Andreas. Koflerowi słabo się robiło, za każdym razem, gdy przez nieuwagę spoglądał w swoje wydrukowane oczy.
SMSKAK wróciło, a z nimi wszystkie, dobre i złe, wspomnienia.
- Ojej, one serio miały bzika na twoim punkcie. - Grazia mocno złapała dłoń ukochanego. - Znaczy na punkcie twojej klaty.
- Taaa.
- Uśmiechnij się, nie może być tak strasznie, prawda?
Andi uśmiechnął się do blondynki, próbując wierzyć w jej słowa. Bo serio, na samym końcu SMSKAK-owej przygody wielbicielki jego sześciopaku były całkiem znośne, więc teraz pewnie nie będą takie złe. Może jego psychika wyjdzie z tego cało, może nawet będzie fajnie?
Nie było.
Znaczy, dla SMSKAK-esek był to jeden z najpiękniejszych wieczorów ostatnich lat. Ale nie dla niego.
Nie, gdy po raz piętnasty wychodził na scenę, by odebrać nagrodę, tym razem w kategorii: Najładniejsze skarpetki noszone do sandał.
Nie, gdy za każdym razie, kiedy stał na środku musiał ściągać koszulę, inaczej obrzucany był pomidorami przez dzieci Morgensterna.
Swoją drogę, dlaczego Thomas zezwolił, by SMSKAK tak demoralizowało jego dzieci?
Okej Kofler, rusz głową. odpowiedź brzmi: Julia alias członkini SMSKAK. Znaczy, od kiedy związała się z Morgenem zupełnie straciła zainteresowanie klatą Koflera, ale, kto powiedział, że nie może ono odżyć pod wpływem takiego wieczoru jak dziś? A Thomas, no cóż, pantoflarz jakich mało.
Nagle i niespodziewanie stała się rzecz zupełnie nieoczekiwana. Pan prezenter, w rolę którego tego wieczoru wcielił się sam mistrz imprezy Apoloniusz Tajner, zapowiedział gościa specjalnego. Wbrew przypuszczeniom Kofi'ego nie była to jego ulubiona piosenkarka Conchita Wurst ani klaun robiący z balonów kolorowe zwierzaki. Na widok dziewczyny ubranej w liście palmowe, która we włosy miała wplecione egzotyczne kwiaty, a na ramieniu której siedziała kolorowa papuga Andi opluł Grazie RedBullem, którego właśnie pił. Mężczyzna z obawą spojrzał w bok. Thomas miał rozwartą niczym hipopotam paszczę, do której właśnie wpadła mucha (RIP mucha [*]), a Gregor... Gregor przecierał oczy ze zdumienia, na zmianę blednąc i czerwieniejąc. Kofler miał już podejść do przyjaciela i zamknąć go w mocnym uścisku (widział jak podobne rzeczy robił Wank i jaki zbawienny skutek przynosiły), ale zanim zdążył ruszyć się z miejsca, Schlierenzauer zerwał się jak oparzony i podbiegł pod samą scenę i przytuliwszy się do barierki, piszczał jak najwytrwalsze groupies.
- Przed państwem Sandra w piosence "Klatę Koflera kochaj". Przyjmijcie ją brawami!
Andreas nie ogarniał. Jak to się stało, że Sandra nagle stała się SMSKAK-eską i dlaczego Greguszek nie uciekał, gdzie pieprz rośnie?
- Piszczy zupełnie tak, jak Gregor, gdy był skrępowany w jej jaskini. - Obok Andi'ego pojawił się Morgi. - Pamiętasz? - Dodał, chichocząc.
- Trudno byłoby zapomnieć.
- Pytanie tylko brzmi, co się stało z Schlieri'm?
- Brak mu kobiety, ot co.
Jednakże sedno sprawy tkwiło zupełnie, gdzie indziej. Sam Gregi nie rozumiał, co właśnie się działo, a działo się przecież tak wiele. Jego sercem zawładnęły sprzeczne emocje, pośród których najsilniejsza była chęć padnięcia Sandrze do stóp i błaganie by choć ten jeden raz nazwała go "kotlecikiem" albo "kiełbaską suchą beskidzką". Jednocześnie chciał z całej siły przywalić patelnią w ten jej krzywy nos za to, że stała się #TeamKofla. Jednak najdziwniejszym faktem było to, że w ogóle nie bał się tej fałszującej jak Kuttin po wódce blondynki, której pisk sprawiał, że żyrandole drżały, a okna wypadały z ram. Była jego Sandrą, zupełnie taką jaką zapamiętał.
Kiedy Sandra skończyła występ, dostała owacje na stojąco. Gregor szybko przemknął się do jej garderoby i stanąwszy z nią twarz w twarz, wytknął jej stanowczym głosem.
- Zdradziłaś mnie! Przeszłaś na stronę Koflera.
Sandra spojrzała na Gregora jak na kawał mięsa wołowego.
- Ty nie wiedzieć. Ja cię kochać. Tylko tak, mogłam się tutaj dostać. I cię spotkać. Ja tęsknić bardzo, kabanosku.
Gniew Schlierenzauera wyparował momentalnie. Wpatrywał się w Sandrę cielęcym wzrokiem, a na jego twarzy wykwitł uwielbiany przez jego fanki uśmiech numer pięć. Niech to Waltery wezmą, kochał ją tak bardzo jak Sandra kocha udziec z indyka.
- Ja też tęskniłem.
I Sandra wzięła go w swoje silne ramiona, szepcąc do ucha słodkie słówka i opowiadając jak źle i smutno było jej bez niego.
- Bez ciebie czułam się, jakbym była wegetarianką!

Gala miała się ku końcowi. Andreas stał na scenie i z oczami pełnymi łez wpatrywał się w kobiety jego życia. Dopiero teraz, stojąc przed nimi wszystkimi, zrozumiał jak bardzo przez te wszystkie lata za nimi tęsknił i jak bardzo brakowało  mu ich pisków i piosenek ułożonych na jego cześć. Nie chciał, by znikały. Chciał mieć je przy sobie, nawet jeśli denerwowały go bardziej niż Poppinga podkradający mu mannery. Po prostu kochał je i to się nigdy nie zmieni.
- SMSKAK, cieszę się, że mogę tutaj dzisiaj z wami być. - Powiedział głosem pełnym wzruszenia. - Gdyby nie, moje życie byłoby takie... puste. Jesteście jednocześnie najgorszą i najlepszą rzeczą, jaka spotkała mnie w życiu. Kocham was. I już nie odchodźcie.
Tłum zawiwatował, SMSKAK płakały, mdlały i piszczały. Nigdy nie były szczęśliwsze.
- Piękne przemówienie. - Grazie uśmiechnęła się do Koflera, gdy ten zszedł ze sceny.
- Grazie...
- Rozumiem. One są częścią ciebie i czynią cię tym, kim jesteś. I ja cię takiego kocham.
- Grazie... - Kofi miał wrażenie, że jego serca zaraz eksploduje z nadmiaru emocji. Nie przypuszczał, że ten wieczór będzie taki piękny, że SMSKAK-eski przypomną mu o tych szalonych chwilach z okresu jego wieku pomłodzieńczego, że Grazie okaże się taka wyrozumiała i cudowna. Dlatego chciał zrobić coś, co dopełni tej pięknej chwili i sprawi, że cały wieczór będzie idealny. - Grazie, hajtnijmy się.
- Kofi, czy ty właśnie...
- Tak.
- Boże, Kofi, tak!
Kofler pocałował już swoją narzeczoną, a SMSKAK-eski zabiły im głośne brawo. Przez te wszystkie lata nauczyły się być takie, by Kofler nie czuł się przez nie przytłoczony, a także umiały już cieszyć się jego szczęściem, nawet jeśli znaczyło to, że Kofler się żeni.
Kilka godzin później, gdy after party trwało w najlepsze i, gdy większość ludzi szalała na parkiecie, Gregor i Sandra, nacieszywszy się sobą, postanowili wrócić do przyjaciół.
-  Zrozumiałem, że Sandra to miłość mojego życia i wyjeżdżam z nią na wakacje do Kambodży, by paść małpy i spać w szałasie. - Oświadczył stanowczo, spodziewając się negatywnych reakcji ze strony kolegów. Ale oni go zaskoczyli, albowiem całkowicie go rozumieli i popierali. Wiedzieli, że dzięki Sandrze, Greguszek czuje się prawdziwie szczęśliwi.
Kofler powiódł wzrokiem po bawiących się wokół maniaczkach jego klaty, po czym uśmiechnął się do Schlierenzaera.
- Miłość czyni z ludzi szaleńców, czyż nie?
**************

Wieki temu zaczęłam to pisać. I jakoś dzisiaj naszło mnie, by to skończyć. Tradycyjnie, pełno zaliczeń to ciągnie do worda.
No i najlepszego dla Koflera od SMSKAK!

poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Życie zaczyna się po sześćdziesiątce


(w tym miejscu włączcie sobie jakąś patogenną nutkę, moja osobista bang)


Jak powiada mój poczciwy i zaufany przyjaciel Apoloniusz Tajner, życie zaczyna się po sześćdziesiątce. Patrząc na to, jak jego życie zaczęło się diametralnie zmieniać - jak ze zwykłego, szarego Apoloniusza przemienił się w boskiego, otoczonego wianuszkiem dziewcząt Apolla - nie mogłem doczekać się dnia, aż sam osiągnę ten zacny wiek. I oto stało się. 25 luty 2015r. - dzień, który zmienił całe moje i tak wspaniałe życie.
Tego ranka obudziłem się skoro świt, rześki jakbym kończył osiemnastą wiosnę, a nie szóstą dekadę. Gdy spojrzałem w lustro aż oniemiałem z podziwu - moją królewską twarz nie szpeciła żadna zmarszczka, a cera była zdrowa i jędrna. Efekt jak po botoksie Krzysia Ibisza, o którym często wspominał Miram Tepes. Cóż, gdy wkroczy się w pewien wiek, nie potrzeba sztucznych upiękniaczy, albowiem dwucyfrowa liczba zaczynająca się na sześć sama uszlachetnia i wygładza lico.
Uszczęśliwiony ubrałem swoją odświętną opaskę, którą zakładam tylko w podniosłe chwile - ostatni raz miałem ją na sobie, gdy Schlierenzauer pobijał rekord zwycięstw Nykänena - a do kieszeni wsadziłem wypucowaną na błysk krótkofalówkę. Z podniesioną głową i zadziornym błyskiem w oku wyruszyłem, by po raz kolejny podbić świat. Co tam jakiś niedołęga, który jutro zostanie mistrzem świata, co tam lubieżnik, który wygra dzisiejsze kwalifikacje - najważniejszy byłem JA i to nie tylko w dniu moich okrągłych urodzin. W końcu każdy nikczemnik z tej skocznej bandy wie, że jam jest Wielkim Władcą i że tylko ja mam rację. A kto się mnie nie posłucha, ten zostanie stracony na szubienicy imieniem Sepp Gratzer. Zero litości dla pospólstwa niechwalącego mego nazwiska.
Jakże byłem rozczarowany, gdy nikt - ZUPEŁNIE NIKT - nie padł mi do stóp i nie życzył kolekcji krótkofalówek, tanga z belkami i konkursów dłuższych niż recytacja "Pana Tadeusza". Żadnego smsa od żony, sprośnego snapa od kochanki, zalotnego liściku od Mirana. Nawet Gregor nie wypisał na swoich nartach "Alles Gute, Walti". Co za zniewaga! Zapomnieli? Niemożliwe. Przecież fejsbuk o wszystkim im zawsze przypomina. Więc co? Że niby jestem nielubiany i nieszanowany? Że niby nie obchodzą ich urodziny króla? Łajdacy i zwyrodnialcy. Jeszcze im pokażę, co to znaczy nie bić pokłonów na moją cześć.
- Dyskwalifikuj, kogo tylko się da. Im większe plony, tym lepiej. - Poinstruowałem Seppę. - Nawet za żucie wkładek i wywalony jęzor.
Następnie udałem się do mhrocznej wieży Tepesa Seniora, gdzie Miran chichrotał się ze swoim psia-psi. Pff, przeniewierca i faryzeusz. Gdy trwoga, to do Waltera, a tak to hulaj duszo z małolatami, piekła nie ma. I pomyśleć, że powierzyłem mu tyle sekretów. O Walterze Nieomylny, czymże zgrzeszyłem, że spotyka mnie taki niegodny los? Gdzie ta kraina mlekiem i miodem płynąca, która miała mi się objawić po sześćdziesiątce? Gdzie kobiety gorętsze od krwi Hiszpana i poddani gotowi dla mnie przenieść Letalnicę do Ałmat?
- Miranie, wszystkim dzisiaj odejmuj punkty. Minimum dziesięć. Niech ci szyderczy nie mają łatwo. - Poleciłem i nie czekając na jakąkolwiek reakcję Tepesa opuściłem jego Komnatę Zła, Niesprawiedliwości i Szubrawstwa. Dalej znalazłem sędziów i rozkazałem być im surowym i dokładnym w swojej pracy. Potem tylko przechadzałem się przez wioskę skoczków, rozkoszując się zatrwożonymi spojrzeniami tych miernot i zdenerwowanymi skinieniami posłanymi w moją stronę. Oni jeszcze nie wiedzą, o nieświadomi. Te kwalifikacje nie będą dla nikogo łatwe, tak jak moje urodziny nie są łatwe dla mnie.
Ach, muszę koniecznie znaleźć Apoloniusza i porozmawiać z nim na temat tych herezji, które wygłaszał. Dlaczego Syndrom Sześćdziesięciolatka u niego działa, a u mnie - notabene lepszego materiału - nie? Jak to możliwe, że ludzie jeszcze bardziej ode mnie stronią? Och, was ist los?
Jednakże postanowiłem wziąć się w garść. Wszakże takiej osobowości jak ja, nie przystoi zachowywać się jak Andreas Wank po złym skoku czy Gregor Schlierenzauer w okresie buntu młodzieńczego. Jestem profesjonalistą i potrafię przełożyć zawodowe sprawy nad prywatnymi trzęsieniami ziemi.
Ale jak to możliwe, że nikt mnie nie lubi?
W końcu nadszedł czas kwalifikacji. Niezbyt porywających, swoją drogą. Co prawda, zgodnie z moimi poleceniami, Tepes odejmował średnio dwanaście punktów za wiatr, a Gratzer zdążył zdyskwalifikować pięciu zawodników za nieprzepisowy kombinezon, ale czegoś wciąż brakowało. Dlatego postanowiłem wkroczyć do akcji. Wyciągnąłem z kieszeni moją lśniącą niczym łysina Asikainena krótkofalówkę, która droższa jest mi niż własna córka, po czym skontaktowałem się z jakimiś fagasami, których nazwisk nawet nie starałem się zapamiętać. Ja nie muszę znać ludzi - ważne, by ludzie znali mnie.
- Belka w dół, natychmiast.
Więc belka poszła w dół, prędkości automatycznie spadły, a ci, pożal się Pointnerze, sportowcy zaczęli skakać kilka metrów bliżej niż ich poprzednicy. Po chwili, wciąż głodny atrakcji, skróciłem jeszcze raz najazd i rozkoszowałem się nieporadnymi wzruszeniami ramion skoczków i ich zirytowanymi minami. Zabawa klawa, mówię wam. W międzyczasie Seppa zdążył zdyskwalifikować Hayboecka za resztki makaronu w zębach i Freitaga za włosy o nieprzepisowej długości. Idealnie. Są dyskwalifikacje, jest impreza. A machanie belkami oraz szczodre tudzież niezbyt hojne punktowanie to najlepszy prezent urodzinowy, jaki tylko mogłem sobie sprawić.
Więc chociaż świat nie padł mi do stóp (czy mam ich wszystkich posłać słudze Grazterowi na stracenie?), urodzinowe kwalifikacje były całkiem godziwe. Aczkolwiek uczucia do całego dnia miałem mieszane, dlatego postanowiłem, że wieczorem zrelaksuję się w swoim pięciogwiazdkowym apartamencie, gdzie czeka na mnie wanna z hydromasażem i darmowy szampan wraz z truskawkami w czekoladzie. Do tego sącząca się w tle muzyka (Bach, Mozart, Doda etc.) i wszystkie zwycięstwa Schlierenzauera wyświetlone na 52-calowym telewizorze. Żyć, nie umierać. Może Apollo miał rację z tym całym "Królu, dopiero po sześćdziesiątce poczujesz się jak Pan i Władca Świata"? Zanim jednak porozkoszuję się tym odprężającym i królewskim wieczorem, muszę odbębnić, że tak powiem kolokwialnie, wspólną kolację z tymi niedołęgami. Prawie jak na szkolnej wigilii, kiedy zbiera się cała dzieciarnia, by złożyć sobie nawzajem życzenia. Jakby nie wiedzieli, że jutro wygram ja. Nawiasem mówiąc, muszę ukrócić o pewną część ciała tego, kto wymyślił to zamieszanie.
Wpadłem jeszcze do swojej komnaty zmyć z siebie zapach smaru do nart i zrzucić swój roboczy strój, na rzecz gronostajowego płaszcza, przy okazji odpisując Mutti na smsowe życzenia (jedna, która pamiętała, ale to mama, więc się nie liczy) i byłem - przynajmniej fizycznie - gotowy do spędzania kilkunastu minut z tym pospólstwem. Jakże wielkie było moje zdziwienie, kiedy wszedłem na tę zgrzybiałą stołówkę, a spod stołów wyskoczyli skoczkowie, trenerzy i inni niegodziwcy, krzycząc głośne "Überraschung", rzucając we mnie jednocentami i serpetynami oraz oblewając mnie drogim szampanem. A na koniec zaśpiewali głośne "Sto lat!" i zaczęli podrzucać mnie na rękach oraz wiwatować tak jak etyka nakazuje. Nie powiem, ale moje królewskie oko aż zwilgotniało i musiałem napić się dobrej, polskiej gorzały (którą w kilkunastu skrzynkach przytargali te dobre Polaczki - prezent lepszy niż dyrygowanie belką #potwierdzoneinfo), aby nie rozpłakać się jak kobieta, mająca PMS. Nie myślałem, że tę moją hołotę stać na taki gest! Jednak ich porządnie wychowałem i Walter Wszechwiedzący mi świadkiem, że mimo wszystko, ukochałem ich jak własne dzieci. Może jeszcze coś z nich wyrośnie, nawet z tych najbardziej nieogarniętych i nieokrzesanych. Wszakże każdy diament wymaga odpowiedniej obróbki.
- A nie mówiłem, że życie zaczyna się po sześćdziesiątce? - Apollo zaśmiał się rubasznie i puszczając mi oko, oddalił się w stronę swojej kochanicy. Impreza zaczęła się na dobre. Gwoździem programu był taneczny występ norweskim skoczków (w oryginalnym składzie! A więc nawet obrażony Hilde i jego emerytowani koledzy Evensen i Romoeren się tutaj przybłąkali - wzruszenie max!), którzy oczywiście zatańczyli do "Glow". To na pewno sprawka Mirana, albowiem tylko on wiedział, iż moim najskrytszym marzeniem jest zobaczenia na żywo popisowego tańca tych nieokrzesanych skoczków. Jakby tego było mało, z tortu wyskoczył Schlierenzauer, a Pointner (również obecny na pacie w Falun) pokazowo uderzył chorągiewką o podłogę.
- To nie koniec. - Obwiesił wesoło Tepes, główny wodzirej i spec od wnoszenia toastów na moją cześć ("Wypijmy za mądrość i miłosierdzie Waltera. Niech krótkofalówka usłużna mu będzie." - Przed państwem wystąpi... Alex Stoeckl!
I oto trener Norwegów wyszedł na scenę z gitarą, śpiewając jakieś austriackie, ludowe piosenki, w międzyczasie sprawdzając snapchata. Prawdziwy człowiek-orkiesta! Ja natomiast dałem porwać się jakimś uroczym białogłowym na parkiet i wywijałem piruety lepsze od niejednego młodzika. W tańcu nie ustępowałem nawet królowi danceflooru Velcie, czy ponętnie poruszającemu biodrami Jacobsenowi. Bajlando było równie cudowne, co skoki Małysza i zdecydowanie przewyższało wszystkie paty, na których kiedykolwiek byłem. Czułem się przemożnie szczęśliwy, mogąc dzielić ten wieczór z tymi ludźmi, słuchać pijackiego wycia Tepesa Juniora i patrzeć na prawdopodobnie po raz pierwszy zgonującego Wellingę (młody, jeszcze musi zaprawić wątrobą, bo wojaże z tą chuliganerią są tylko dla wytrwałych zawodników). I choć prowadzę ich twardą, nieznoszącą sprzeciwu ręką, są mi bliżsi niż moja szczęśliwa opaska.
Ale może nigdy im tego nie powiem.
- Moi czcigodni podwładni - uniosłem do góry kieliszek, błyszczącymi oczami lustrując ich pijackie mordki - jutro dla wszystkich dodatnie punkty!!!
Posypały się okrzyki na moją cześć, a ja przeżyłem najpiękniejszą imprezę mojego życia. W końcu sześćdziesiąt lat kończy się tylko raz!

********

Oto dzień z życia Waltera Hofera. Nie mam pytań, mój mózg i jego chore pomysły przestały mnie zadziwiać D:

sobota, 7 marca 2015

ŚWIAT WEDŁUG TOMA HILDE




PROLOG


CHÓR
Tom Hilde każdy go zna,
on wiele lasek wokół siebie ma.
Bajera jak u Casanovy,
wejdzie do niejednej głowy.
Na patach bryluje,
zaraz cię oczaruje.
Hej dziewczyno,
nie skuś się na wino
ani na uśmiech ładny
czy komplement składny.
Nie daj się Tomowi zwieść,
od niego szybko leć,
bo to kobieciarz wredny,
w laskach bardzo wybredny.
Do tego młodszych demoralizuje,
bycie rozpustnym pilnie nakazuje.
Czy ktoś mu się oprze,
powie do niego: "ty łotrze!"
zanim świat zdobędzie
i królem wszystkich będzie?


AKT PIERWSZY
Tom Hilde, Johann Forfang, Anders Fannemel, Rune Velta.
Hilde i Forfang stoją w kuchni, wyjadając ostatnie czekoladowe ciasteczka.


TOM
obejmując Forfanga ramieniem
Widzę, żeś wciąż w świecie nieoznany,
w jednej kobiecie ino zakochany.
Lecz nie przejmuj się bracie,
nie pozwolę ci żyć w celibacie.

JOHANN
ze zdziwieniem
O czym mówisz, Tomie?

TOM
W drużynie Norków nie ma bata,
każda laska za nami lata.
My ich wdziękom się nie opieramy,
wszakże wszystkie je kochamy.
Alkoholu morze też się przelewa,
na drugi dzień głowa nieco pobolewa.
Jednakże każda pata tego warta,
cenniejsza ona niż twoja narta.
Z Tandego ludzi zrobiłem,
laski podrywać nauczyłem,
drzwi do świata rozpusty otworzyłem,
po raz pierwszy do MO zaprowadziłem.
Doświadczenie w tej kwestii mam,
kilka rad zaraz ci dam.

JOHANN
Wciąż nie wiem, o co chodzi,
co się w twej głowie rodzi?

TOM
ze śmiechem
O jakże ty naiwny!
Bądźże prymitywny!
Obudź wewnętrzną bestię
Przyjmijże moją sugestię.
Opowiem ci trochę o świecie,
żebyś mógł potem w lecie
szarżować z nami na patach
i mieć, co wspominać po latach.

FANNIS
wchodząc
O czym prawicie, kretyni
w tej jedzenia świątyni?

TOM
wypinając dumnie pierś
Uczę młokosa jak godną Norką być,
by nie musiał ze wstydem żyć.

FANNIS
kiwając głową
To już najwyższy czas,
by wprowadzić go w ten las.

JOHANN
chrząka

FANNIS
Umieć patować to ważna sprawa,
więc poznaj drużynowe prawa.
Bajlanda to nasza codzienność,
na nic tu twoja grzeczność.
Przykład bierz z Toma,
naszego patowego zioma.
On na sprawach melanży się zna,
o polską wódkę zawsze dba.
Dziewczyna przywabia,
dzielnie je zabawia,
komplementami raczy,
mistrz jak się patrzy!

TOM
Fannis to też zacny przykład,
o nim teraz mój wykład.
Wzrok bad boy'a z niego czyni,
kobiet mu mnóstwo przyczyni.
Choć ciało jego malutkie,
ale jakie pojemniutkie!
Alkoholu zmieści bez liku,
strzel sobie z nim po kielichu.

FANNIS
Alkohol, dziewczyny i te sprawy,
z nami dojdziesz do niezłej wprawy.
Skoro Tande nauczył się bajery
i wyrywa laski słodkie jak mannery,
ty także Casanovą możesz się stać
i razem z nami laski rwać.

VELTA
wchodząc i szukając ulubionych, czekoladowych ciasteczek (które zostały zjedzone przez Hilde i Forfanga)
Johannie, mój kochaniutki,
jeszcze niewinniutki,
W patach też się lubuję
młodych radami obdarowuję.
Nauczę cię kusić tańcem,
potem tylko kiwniesz palcem,
panny cię wianuszkiem otoczą,
pomiziają ręką ochoczą,
a ty wybierać tylko będziesz
w tryb Toma Hilde zaraz wejdziesz.

TOM
dusząc się śmiechem
Velta tańczy jak pokraka.
Laski mu pokażą faka,
gdy tylko na parkiet wparuje
i pseudo-tańcem poczęstuje.
Dzielnie walczy z grawitacją,
każdy patrzy z serca palpitacją.
Ruchy jego nieskoordynowane,
ale za to jakie skomplikowane!
Chwiejnym krokiem dalej tańczy,
tyłkiem wywija jak się patrzy!
Zaraz na stół wejdzie
i z hukiem z niego zejdzie,
bo wygra jednak brak talentu
i na taniec brak patentu.

VELTA
z oburzeniem
Przecież ja zgrabnie densuję,
swymi ruchami czaruję!

TOM
zwracając się do Johanna
Od tańca mamy Jacobsena,
za kurs nie tak wysoka cena.
Narty trochę mu ponosisz,
wśród fanek grafy poroznosisz,
szybko zostaniesz królem parkietu,
gwiazdą każdego bankietu.

JOHANN
Widziałem, co z Tande zrobiliście,
jak bardzo mózg mu skrzywdziliście.
Ja grzecznie podziękuję.
W patach się nie lubuję,
sobą zostanę chętnie
i skakać będę pięknie.
Nie ulegam złym idolom,
- wam rozpustnym mentorom.

TOM
Wspomnisz jeszcze moja słowa,
będzie na nie gotowa twoja głowa.
Każda Norka do pat stworzona,
w każdej chwili do MO gotowa!

kurtyna opada


******


Ojej, dawno nie rymowałam, więc czas najwyższy był, by zreanimować moją dramatopisarską karierę :D


wtorek, 24 lutego 2015

never too late [GER]



Wydawałeś się być taki szczęśliwy.
Chciałabym móc powiedzieć, że to ja Cię tak uszczęśliwiam. Albo że chociaż jestem częścią tego Twojego szczęścia. Że masz w życiu wszystko, bo masz mnie i skoki. Tymczasem rzeczywistość jest całkiem inna. Nie ma mnie w Twoim życiu, nie jestem Twoim szczęściem, ba, nawet się do mnie nie odzywasz. Ile się już nie widzieliśmy? Trzy miesiące? Tak, chyba tak.
Wydawałeś się być taki szczęśliwy. Co było tego powodem?
Pamiętam naszą ostatnią rozmowę. Staliśmy w deszczu, ja płakałam. Całkowicie się rozsypałam, ale Ty zupełnie się tym nie przejąłeś. Byłeś taki chłodny i zdystansowany, taki obcy. Rozumiem, chyba. Ale w tamtej chwili... Złamałeś mi serce. Chociaż to była bardziej moja wina. Bo zapragnęłam mieć Cię bardziej, bo chciałam czegoś więcej niż koleżeńskiej relacji. To było jednostronne pragnienie, szybko mnie uświadomiłeś. A potem odszedłeś, zostawiając mnie ze sercem w kawałkach i łzami rozmazującymi makijaż.
Wydawałeś się być taki szczęśliwy. Dlaczego?
Wiem, że jestem głupia, ale myślałam, że zobaczę Cię smutnego, z wyrzutami sumienia wypisanymi na twarzy. Że Twoje oczy nie będę się iskrzyć, że dołeczki nie upiększą Twoich policzków. Że będziesz inny, całkowicie osowiały, skatowany tęsknotą za mną. Ale widocznie zdążyłeś zapomnieć, wyrzucić mnie ze swojego życia, jak popsutą, bezużyteczną rzecz. Jednym ruchem ręki wydarłeś z książki nasz wspólny rozdział. Wcale nie tęsknisz, nie rozmyślasz, nie płaczesz po nocach. To ja. Ja tak robię. Ty nie, ty masz swoje nowe, lepsze życie. Beze mnie.
Wydawałeś się być taki szczęśliwy. Kto Cię takim zrobił?
Czasami wyobrażam sobie Ciebie i to Twoje życie. Czy całuje Cię ktoś, kto wygląda jak Holland Roden? Czy całuje Cię ktokolwiek? Czy przytulasz kogoś, chłonąc jej lawendowy zapach i głaszcząc miękkie włosy? Czy wysyłasz komuś słodkie smsy na dobranoc? Czy ktoś zajął w Twoim życiu tą rolę, w której ja siebie widziałam? Czy ktoś Cię tak uszczęśliwia, jak ja chciałam?
Wydawałeś się być taki szczęśliwy. Szczęśliwy, podczas gdy ja przeżywałam swoje osobiste piekło, gdy pozwalałam otoczyć się samotności, gdy gubiłam swoje człowieczeństwo.
Dlaczego tak jest?
Pocałowałam Cię. Wtedy. A ty mnie odepchnąłeś. Usunąłeś ze swojego życia.
- Jasmine... Nie. Co ty? - Zapytałeś, cofając się o dwa kroki. Twoje oczy były autentycznie przerażone, a ja... ja nie wiedziałam, co robię. Bo byłam tylko dziewczyną, która wreszcie odważyła się zrobić to, o czym marzyła od bardzo dawna. I której marzenie rozsypało się w drobny mak za pomocą jednego gestu.
- Ja... - Zawahałam się, szukając wzrokiem Twoich ciepłych, brązowo-zielonych oczów. Zamiast tego zderzyłam się z twoim stalowym, lodowatym spojrzeniem, którego nie umiałam rozszyfrować. Albo inaczej, którego rozszyfrować nie chciałam, bo jakoś podświadomie wiedziałam, co może znaczyć.
To spojrzenie zabolało, sprawiło, że świat automatycznie wypadł mi z rąk, a łzy zaczęły gromadzić się pod powiekami, rozmazując rzeczywistość przede mną.
Rozmazując Ciebie.
- Chyba... Na pewno... Kocham Cię. - Wyszeptałam bardzo, bardzo cicho. Właściwie poruszyłam tylko wargami. Ale Ty usłyszałeś. Zacisnąłeś mocniej pięści, otworzyłeś szerzej oczy. Cofnąłeś się o kolejny krok. I kręcąc głową, próbowałeś wyrzucić z pamięci moje słowa.
- Mylisz się. - Rzuciłeś desperacko. - To nieprawda.
Zacisnęłam mocno usta. Naprawdę nie chciałam się wtedy rozpaść, zamienić się w stertę porcelanowych odłamków. Ale ton Twojego głosu, strach na twarzy, panika w spojrzeniu... To było nie do zniesienia. Miałam wrażenie, że się mnie brzydziłeś, że moja miłość była zła.
I łzy pociekły po moich bladych policzkach.
- Richi... - Poruszyłam wargami, nie mogąc zdobyć się na żaden gest. A tak bardzo chciałam odgarnąć z nad Twojego czoła kosmyk ciemnych włosów, wtulić się w Twoje ciepłe ramiona, które niegdyś stanowiły najlepszą ochronę przed całym światem, spleść moje palce z Twoimi. Nie zrobiłam jednak nic, bo za bardzo bałam się kolejnego odrzucenia.
- Nie. Jasmine, nie. To nie ma sensu. Po prostu nie. - Raz po raz, kręciłeś głową, oddalając się ode mnie jeszcze bardziej. A im dalej byłeś, tym ja mocniej płakałam, kurcząc się w sobie i nienawidząc własnego popaprania. - Lepiej będzie... Nie spotykajmy się
przez pewien czas. Może ci przejdzie, może...
Nie przeszło.
- Nie, posłuchaj... - Ale ty już się odwróciłeś i zacząłeś iść przed siebie, znikając z mojego życia, zostawiając w nim przerażającą pustkę i chaos nie do ogarnięcia. Zostawiłeś mnie samą, taką bezbronną i popsutą, ze wstrętem do ludzi i brakiem zaufania nawet do siebie samej. Z każdym kolejnym dniem rozpadałam się coraz bardziej...
A dzisiaj wydawałeś się taki szczęśliwy.
- Jasmine...
Przenoszę wzrok z Vogland Areny, która powoli pogrąża się w mroku, i spoglądam w lewo, w miejsce, w którym stoisz Ty. Mrugam kilkakrotnie zdziwiona Twoją obecnością, tym, że wreszcie jesteś tak blisko mnie, że wciąż pamiętasz moje imię. Już nie jesteś taki szczęśliwy, jak jeszcze godzinę temu, kiedy razem z kolegami stawałeś na najwyższym stopniu podium. Jesteś równie zdziwiony jak ja. Próbujesz zamaskować emocje, które Tobą szargają, ale mój widok za bardzo wytrącił cię z równowagi, byś potrafił szybko złapać wszystkie uczucia i schować je w hermetycznym pudełku, daleko poza moim zasięgiem.
Czy coś się między nami zmieniło?
- Jasmine - Powtarzasz ciepło. A potem zaciskasz usta w wąską kreskę i wpatrujesz się we mnie zagadkowym spojrzeniem. Znowu się oddalasz, uciekasz ode mnie. A ja chyba nie umiem Cię dogonić, nie potrafię złapać Twojej ręki i przyciągnąć Cię do siebie. Chyba nie mam sił, chyba już jestem za słaba i za krucha, za miękka w środku. Chyba już nie wierzę, że Ty i ja, że my...
Bo dzisiaj... Wydawałeś się taki szczęśliwy. Beze mnie.
- Richard. - Odpowiadam hardo, choć w środku kruszy mi się serce i cała się rozsypuję, niczym domek z kart. Próbuję być silna, pokazać Ci, że potrafię bez Ciebie żyć i że to wszystko, wtedy, nic nie znaczyło. Ale ja wiem, że Ty widzisz jak mój świat pęka na pół, jak strach i przerażenie odbijają się w moich oczach, jak wszystko, co ostatnio udało mi się odbudować, rozpada się pod jednym Twoim spojrzeniem, pod cichym szeptem przywołującym tyle wspomnień.
Wiem, że wiesz, że nadal Cię kocham. Więc nie oszukujmy się, proszę.
- Richi. Zawsze mówiłaś Richi. - Mówisz cicho, uciekając wzrokiem. Kurczysz się w sobie i aby zamaskować niepewność poprawiasz czapkę. Chciałabym wiedzieć, co teraz siedzi w Twojej głowie, o czym myślisz. I czy naprawdę jesteś szczęśliwy, czy to tylko złudzenie, którym karmisz wszystkich, a przede wszystkim samego siebie.
Co ja mówię? Jesteś szczęśliwy, na pewno jesteś. To jedynie moje myślenie życzeniowe, jakaś szczątka nadziei, która podpowiada mi do ucha, że może jednak, że Ty...
- Tęskniłem. - Oznajmiasz w końcu, gdy nie doczekujesz się mojej odpowiedzi.
Zagryzam mocno wargę, wbijając w Ciebie zaskoczone spojrzenie. Czy kłamiesz? Czy mówisz by mówić? Co tak naprawdę czujesz?
O Boże. Jesteś taki skomplikowany, nasz świat jest taki skomplikowany. A ja mam tylko pytania, na które nikt nie chce odpowiedzieć.
- Jasmine, do cholery, dlaczego nic nie mówisz? - Ze złością zaciskasz dłonie w pięści, wreszcie unosząc na mnie wzrok i buntowniczym spojrzeniem próbując przeszyć mnie na wylot. Ale ja nie daję się tak łatwo przejrzeć, bynajmniej nie dlatego, że się z Ciebie wyleczyłam.
- Tak ja ty przez ostatnie miesiące? - Uśmiecham się nie bez ironii. Walczę, chcę walczyć. Chcę Ci pokazać, że nie wystarczy jedno ciepłe 'Jasmine', jedno zatroskane spojrzenie, bym zapomniała o tym, jak mnie wtedy brutalnie potraktowałeś, jak pozwoliłeś, by mój świat stracił swoje fundamenty. Nie wymażesz tym wszystkich moich przepłakanych nocy, spędzonych na wpatrywaniu się w uśpione Breitenbrunn i tęsknieniu za czymś, co nie wróci. Nie jestem taka, nie jestem...
- Nie rozumiesz. - Zaciskasz usta w wąską kreskę, pozwalając by twoje spojrzenie stwardniało. Więc znowu to robimy. Zamykamy się na siebie, odbijając się od ścian naszych światów. Wpadamy w błędne koło, w którym nie ma żadnego porozumienia. Uciekamy od siebie, od tego, co kiedyś było między nami. Bo my przecież byliśmy przyjaciółmi i wiesz, że nie możesz temu zaprzeczyć.
- To mi wytłumacz. - Krzyżuję ręce na piersiach, dzielnie wytrzymując Twoje spojrzenie. Nie płaczę tak jak wtedy. To chyba prawda, że rany, blizny nas zmieniają, że możemy albo stać się silniejsi albo całkowicie dać się pogrążyć cierpieniu i ciemności.
Nie wiem, czy mnie to wszystko wzmocniło. Na pewno jestem inną osobą, bardziej odporną na Ciebie. Ale to nie znaczy, że jestem silna. Bo kiedy tak stoisz przede mną z tymi swoimi włosami wymykającymi się spod czapki i ze zmarzniętym nosem to widzę Richarda, jakiego znałam, Richarda, który był ciepły i który nigdy by mnie nie zranił. Mojego Richi'ego. I z trudem trzymam wszystkie swoje kawałki w jednym miejscu, będąc o krok od ponownego rozsypania się.
- Nie mogę. - Wzdychasz, wypuszczając z ust obłoczek pary. Przez chwilę kręcisz głową, po czym podchodzisz do barierki, opierasz się o nią i spoglądasz na Vogland Arenę. - Po prostu nie mogę. Obiecałem.
- Obiecałeś również, że zostaniesz przy mnie. Więc gdzie byłeś przez ostatnie miesiące? - Wypominam Ci, podchodząc bliżej i zerkając na Twój profil. - Gdzie byłeś, Richardzie?
Zaciskasz mocno powieki i kręcisz głową. Czego, do cholery, nie chcesz mi powiedzieć?
- To takie skomplikowane. - Szepczesz.
- Nieważne. Już nieważne. - Chyba się poddaję. Chyba przebywanie obok Ciebie, oddychanie tym samym powietrzem, słyszenie Twojego głosu za wiele mnie kosztuje. Nie chcesz powiedzieć mi prawdy? Trudno. Powstrzymując łzy, odwracam się na pięcie i odchodzę. Tym razem ja.


Próbuję udawać, że nie słyszę Twojego krzyku. Próbuję udawać, że krople spływające po moich policzkach to nie łzy. Próbuję być silna, choć pękam na miliony drobnych części zupełnie jak porcelanowa filiżanka zrzucona na ziemię. Czuję się jakby znowu coś we mnie umierało, jakby wewnętrzny chłód był nie do ogrzania. Zagryzam mocno wargę, walcząc z chęcią zawrócenia i wtulenia się w Twoje ramiona. Nie myślałam, że spotkam się z Tobą twarzą w twarz, chciałam tylko poudawać, że przez chwilę jest jak dawniej - Ty skaczesz, a ja Cię dopinguję z trybun.
Ale nic nie jest jak dawniej. I nigdy już nie będzie.
Doganiasz mnie i szarpnięciem zmuszasz, bym się zatrzymała i spojrzała na Ciebie. Więc podnoszę głowę, bojąc się tego, co zobaczę.
Masz zaciętą minę, a oczy kryją kumulujący się od dawna gniew. Przez chwilę oddychasz miarowo, nie puszczając nawet mojego ramienia. Zagryzam wargę, bojowo odwzajemniając twarde spojrzenie.
Z nieba zaczyna padać deszcz. Tak jak wtedy. Uczucie dziwnego deja vu mrozi mnie całą. Nie chcę, żebyś znowu złamał moje wciąż nieposkładane serce.
Ale to zrobisz, prawda?
- Chcesz znasz całą prawdę? - Krzyczysz, nawet nie próbując tłumić złości. - Więc proszę bardzo. Kochałem cię, Jasmine. I nawet nie wiesz, jak bardzo nienawidzę się za to, co wtedy ci zrobiłem.
Wstrzymuję oddech, wpatrując się w Twoją twarz okrągłymi oczami. Kłamiesz. Chcę wierzyć, że kłamiesz. Bo to, co mówisz najzwyczajniej na świecie nie ma sensu, nic nie trzyma się kupy, kompletnie nic.
Ale Ty nie kłamiesz. Widzę to.
- Więc dlaczego do cholery... - Urywam, nie mogąc nic więcej z siebie wydusić. Cała dygoczę, łzy i krople deszczu zamazują mi pole widzenia. W dodatku bałagan, jaki mam w głowie jest nie do ogarnięcia, a Ty zupełnie niczego nie ułatwiasz.
Pozwalam, byś przygarnął mnie do siebie tak, jak to robiłeś, gdy byliśmy jeszcze przyjaciółmi. Jedną ręką podtrzymujesz moją wtuloną w Twój tors głowę, a drugą delikatnie głaszczesz plecy. Boże, jak ja tęskniłam za Twoim zapachem, za ciepłem Twojego ciała. Nie wypuszczaj już mnie ze swoich ramion, pozwól mi być przy sobie, słyszysz? Potrzebuję Cię, tak cholernie Cię potrzebuję.
- Przepraszam. - Szepczesz. - Obiecałem. Rozumiesz? Musiałem...
Odpycham się od Ciebie delikatnie i rzucam Ci zdecydowane spojrzenie.
- Powiedz wreszcie, o co chodzi.
Bierzesz głęboki wdech. Nerwowo przestępujesz z jednej nogi na drugą, uciekasz spojrzeniem w bok. Ale w końcu zaczynasz mówisz.
- Karl całe lato o Tobie nawijał. Mówił to, czego ja bałem się powiedzieć na głos, ba, do czego bałem się przyznać nawet przed samym sobą. Tak bardzo mu się podobałaś... Jasmine, on jest moim najlepszym przyjacielem, nie mogłem tego popsuć.
Nagle wszystkie elementy wskakują na swoje miejsca, a układanka jest jasna i przejrzysta. Tylko jakoś wcale nie jest lepiej.
Przymykam na chwilę oczy, uzmysławiając sobie rzeczy, o których mówiłeś. Faktycznie, przez pewien czas było wokół mnie jakby więcej Geigera. Niezobowiązujące wyjście na piwo, od czasu do czasu długa rozmowa na fejsie, smsy z pozdrowieniami z miejscowości, w których akuratnie był na zgrupowaniu. Ale to wszystko było takie koleżeńskie, nigdy nie dostrzegałam w tym drugiego dna, nigdy nie przypuszczałabym, że...
Zresztą to nie trwało długo. Jak szybko Karl się pojawił tak szybko zniknął. I co wtedy?
Odczytujesz z mojej twarzy niewypowiedziane pytanie. Uśmiechasz się smutno.
- To głupie. Kiedyś opowiedziałem mu wszystko. Także to, co wtedy się stało. I wymusił na mnie, że się do Ciebie nie zbliżę. Skoro Ty go nie chciałaś, to nie chciał, byśmy my... Wiesz, duma i takie tam.
Przez chwilę milczę, całkowicie powalona tymi rewelacjami. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to nic nie zmienia. Nie cofniemy czasu, nie wybierzemy innych ścieżek, nie będziemy potrafili być przyjaciółmi.
- Jesteście kretynami. - Fukam więc i odwracam się z zamiarem odejścia, ale Ty znowu chwytasz mnie w ramiona i całujesz tak, że w piersiach zapiera mi wdech. Nieporadnie łapię cię za kark, odwzajemniając pocałunki, próbując nie myśleć o tym, co było. W tej jednej minucie czuję się tak, jakby jeszcze nie wszystko było stracone, jakbyś wciąż był moim Richi'm. W tej jednej minucie mój świat znowu jest cały.
- Nie chcę cię znowu stracić. Nie mogę. - Wyszeptujesz. - Kocham Cię. Wciąż Cię kocham. Wybacz mi.
- Richi. - Wtulam się w Ciebie, a Ty zamykasz mnie w swoich objęciach. Wierzę Ci. Wierzę w każdą Twoją niewypowiedzianą obietnicę. I kocham Cię jak nigdy wcześniej.
Może jest za późno, by odbudować to, co było. Może nie nadrobimy straconego czasu i bezsennych nocy. Ale zdecydowanie nie jest za późno, by zacząć coś nowego.

Tylko mnie kochaj. O nic więcej nie proszę.
******