piątek, 20 grudnia 2013

lęki i fobie



Wcześniej nie zwracałam na niego uwagi.
Wcześniej byłam zamknięta w swoim hermetycznym świecie, otaczałam się ciemnością i pustką, marzyłam o uczuciach, jednocześnie się przed nimi broniąc.
Wcześniej byłam zagubioną, samotną dziewczynką potrzebującą kogoś, kto wyciągnie ją z własnego pogmatwania.
Czekałam na cud. Czekałam, nic nie robiąc. Czekałam, bojąc się.
Mój cud mógł nadejść wcześniej. Mógł. Ale byłam za bardzo zaaprobowana własną samotnością i autodestrukcją, by zauważyć, że coś się zbliża, że jest tuż obok. Byłam ślepa. I bałam się. Strach odkąd pamiętam był nieodłączną częścią mnie.
W każdym bądź razie cud nadszedł. Nadszedł z tym swoim ciepłym uśmiechem i zielono-brązowym spojrzeniem łamiącym zamki w drzwiach serca. Nadszedł, robiąc w moim życiu taki zamęt jaki Ksawery zostawił po sobie w Europie. Już nic nie było takie same, przede wszystkim ja nie byłam taka sama.
Wyrwałam się ze swojego hermetycznego świata, zabarwiłam swoją ciemność kolorami tęczy. Wypełniłam pustkę uczuciami, pozwalając sobie na odrobinę ryzyka. Znalazłam siebie. Wyrwałam się ze szpon samotności. Zaakceptowałam fakt, że życie to coś więcej niż marzenia i wieczne czekanie.
Życie zaczyna się teraz. Potem może być za późno.
Wcześniej nie zwracałam na niego uwagi, wcześniej był tylko kolegą mojego brata.
Wcześniej oboje byliśmy inni.
****
O Richardzie Freitagu słyszałam nieraz. Z początku, jako o najlepszym kumplu mojego brata, a potem jako o gwieździe niemieckich skoków. Obie informacje były dla nie mnie zupełnie bezużyteczne. Z bratem nigdy nie miałam najlepszych relacji, a więc nie obchodziło mnie jego grono znajomych. Skoki narciarskie jeśli już oglądałam to dość pobieżnie i pasywnie, najczęściej jednocześnie czytając książkę lub odrabiając matmę. Miałam ograniczone zainteresowania i sport bynajmniej się do nich nie zaliczał.
Ale czasami nadchodzi taki dzień, dosłownie chwila, w której wszystko się zmienia.
Można powiedzieć, że takim kamykiem uruchomiającym lawinę zdarzeń był Johannes, mój brat. Albo, sięgając dalej, moi rodzice. W każdym bądź razie, ktoś z tej trójki. Bo rodzice wyjechali na weekend do ciotki, a Johannes postanowił urządzić Halloween Party. W naszych ogródku. Przy wielkim ognisku. Na okropnym mrozie.
A ja postanowiłam mieć wgląd w imprezę, pilnując, by po durnych pomysłach brata nie pozostało za wiele szkód.
Przyszło sporo ludzi, właściwie połowa okolicy kręciła się po naszym ogródku, pijąc różne trunki, śmiejąc się i grając w dziwne, pijackie zabawy. Wdałam się w kilka niezobowiązujących rozmów ze znajomymi ze szkoły, wypiłam dwa piwa, nudziłam się. Nie było mi dobrze w tłumie ludzi, nie pasowałam do nich. Byłam za posępna, za ciemna w środku. Swoje wyobcowanie skrywałam za potulnym uśmiechem, po raz kolejny wcielając się w wcześniej przygotowaną rolę niesmutnej i miłej, nieco naiwnej młodszej siostry. Gra dobrze mi wychodziła, jakżeby inaczej. Grałam przez połowę życia, udawanie miałam we krwi.
Zamarzyły mi się pianki z ogniska.
A oni wszystkie zjedli. Na szczęście w domu miałam zachomikowaną paczkę. Przezorny zawsze zabezpieczony, mawiała niegdyś moja babcia.
Weszłam do kuchni, zaczęłam grzebać po szafkach, nigdzie nie mogąc znaleźć pianek. Przysięgłabym, że schowałam je nad lodówką, tymczasem one spokojnie leżały koło pojemnika na kawę. Szczęśliwa, tuląc pianki do piersi, odwróciłam się i zamarłam z cichym krzykiem na ustach.
Zaskoczył mnie. Nie spodziewałam się tutaj nikogo, wszyscy świetnie bawili się, marznąc na dworze. A tu niespodziewanie, w drzwiach kuchni, nonszalancko oparty o framugę stał bordowoustny Edward Cullen.
Na początku go nie poznałam. Dopiero po kilku chwilach w głowie pojawiło mi się jedno, właściwe nazwisko.
Freitag. Richard Freitag.
Nawet nie wiedziałam, że Johannes wciąż pozostawał w kontakcie z Richardem, zwłaszcza biorąc pod uwagę Freitagowy status top sportowca.
A tu jednak.
- Boże Święty, prawie na zawał padłam. - mruknęłam, wywracając oczami, mocniej przyciskając do siebie pianki.
Brunet wzruszył ramionami.
- Byłem w łazience i usłyszałem, że ktoś jest w kuchni. Nie chciałem cię przestraszyć.
- Oh wow, a już myślałam, że zostanę bez krwi, Edwardzie. Bardzo gustowny kostium, tak a propo. Jednakże wybacz, zawsze byłam Team Jacob. - Bo, kiedy jest się bezbronną istotą, najlepszą obroną jest sarkazm.
- Jestem. Draculą! - Burknął gniewnie Richard, obnażając sztuczne kły.
Kostium, trzeba przyznać, dopracowany był w najdrobniejszym szczególe. I nawet draculowska peleryna się znalazła. Mój błąd, że jej wcześniej nie zauważyłam.
- Nieważne.
- Przynajmniej się za kogoś przebrałem. - Wytknął mi skoczek, jednocześnie lustrując mnie wzrokiem.
Zacisnęłam mocno usta. Przebrałam się, chciałam mu powiedzieć, przebrałam się za kogoś, kto żyje. Bo w rzeczywistości byłam trochę umarła w środku; prawdziwe życie było dla mnie czymś nieosiągalnym na dłuższą metę. Na pięć minut, dla brata potrafiłam wykrzesać z siebie nieco życia, ale to wszystko. Reszta to tylko gra pozorów.
Wzięłam głęboki oddech i przywołałam się do porządku. Oficjalna wersja brzmiała, że wszystko u mnie okej i tego chciałam trzymać się do samego końca.
Odchrząknęłam cicho i przestałam tak maniakalnie przyciskać do siebie pianki. Richard wciąż prześwietlał mnie spojrzeniem, przez co poczułam się bardzo niezręcznie.
- Chcesz piankę? Została ostatnia paczka. - zamachałam przed jego twarzą niewielkim opakowaniem, usilnie próbując się uśmiechnąć.
Ale coś mi nie wyszło, moja ciągłość została zakłócona.
Zaczęłam się gubić.
Richard miał zdezorientowaną minę.
- Lea? Wszystko w porządku? - Zapytał niepewnie.
- Jasne. Pytałam tylko, czy chcesz piankę.
- A może chcesz pogadać? - Chłopak nie dawał za wygraną.
Aż tak było po mnie widać, że coś zaczęło się we mnie dziać, że moja gra została zakłócona jedną, krótką dygresją? Widocznie tak.
- Sorry, ale z reguły nie gadam z facetami z make-up'em na twarzy. - Skrzywiłam się, podchodząc do zlewu i nalewając sobie do szklanki nieco zimnej wody. Powinnam napić się czegoś mocniejszego i zapomnieć o Bożym świecie, przeszło mi przez myśl. I właściwie taki zamiar szybko ukształtował się w mojej głowie, zdobywając poparcie zdrowego rozsadką. Bo, w gruncie rzeczy, potrzebowałam choć na chwilę uciec z samej siebie.
A Richard, nieświadomy mojej wewnętrznej rozkminy, oburzył się po raz drugi.
- To tylko makijaż sceniczny. Naprawdę wiesz jak podbudować człowieka. Hej, gdzie ty idziesz?
- Upić się. - Odpowiedziałam słodko, wymijając go w drzwiach.
*****
- Serio wolisz wilkołaki - Richard wywrócił oczami, pomagając mi usiąść na moim łóżku. Ściągnęłam kurtkę i spodnie, zostając w grubej bluzie i legginsach. Podwinęłam nogi, a rękami objęłam swojego jaśka, którego nie mając, nie mogłam zostać.
Brunet podał mi butelkę z wodą, co przyjęłam z nieukrywaną ulgą. Wciąż kręciło mi się w głowie od nadmiaru alkoholu, a w brzuchu miałam istną rewolucję, spowodowaną zapachem papierosów palonych przez jakiegoś kolesia przebranego za wilkołaka, z którym wcześniej tańczyłam.
- Mówiłam ci. - Mruknęłam, przymykając oczy.
Freitag parsknął tłumionym śmiechem. Po chwili poczułam jak obok mnie ugina się łóżko. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, jak Richard sadowi się obok mnie. Chłopak uśmiechnął się do mnie, wygodnie opierając się o ścianę. Zawsze podobały mi się jego dołeczki w policzkach, nawet wówczas, gdy ledwo co go kojarzyłam.
- Dobrze, że nie brałaś się za Zorro, ponoć zaliczył w altance obie siostry Kopciuszka i wszystkie króliczki Playboya.
- W mojej altance? - Otworzyłam oczy z przerażania. Moja święta altanka straciła swoją niewinność na rzecz napalonego faceta w masce. Uroczo.
- Bywa.
Przez chwilę nic nie mówiliśmy, oboje pogrążeni we własnych myślach. Od czasu do czasu dolatywały nas pijackie salwy śmiechu i trzaskanie drzwi. Poza tym miałam wrażenie, jakbyśmy z Richi'm znaleźli się w innym świecie, oddalonym od rzeczywistości na dole o lata świetlne. Może była to tylko kwestia alkoholu, który zamglił mi głowę, a może i po części to była prawda.
Spojrzałam na Freitaga. Jego spojrzenie było łagodne, a uśmiech delikatnie ocieplał pustkę w moim sercu. Ta chwila była dziwna, ja po alkoholu byłam dziwna i miałam jeszcze dziwniejsze myśli.
- Będziesz mieć jutro kaca moralnego, co? - Zapytał, zaplątując dłoń w moje włosy.
- Dlaczego?
- Bo nie jesteś taka. Nie upijasz się i nie tańczysz z wilkołakami. To nie w twoim stylu.
- A siedzenie z wymalowaną pijawką jest w moim stylu? - Naburmuszyłam się lekko, zła, że ktoś uważa, że zna mnie lepiej niż ja sama siebie.
Ale prawdą było, że ja sama siebie nie znałam. Nie wiedziałam, jaka jestem, która twarz jest prawdziwa, czego chcę w życiu. Byłam po prostu zagubiona. Zagubiona i samotna, a Richard o tym doskonale wiedział.
- Nie. Ale jesteś pijana i teraz cię to nie obchodzi. - Chłopak nachylił się w moją stronę. Zamknęłam oczy, oszołomiona jego zapachem. Życie zaczyna się teraz, właśnie teraz, chodziły mi po głowie wcześniej usłyszane od kogoś słowa.
Choć raz chciałam poczuć się żywa.
Dlatego pocałowałam Freitaga, w zupełności będąc nieprzygotowaną na to, co zaczęło się ze mną dziać.
Byłam zaskoczona intensywnością własnych uczuć, falą namiętności, jaka ogarnęła moje ciało. Zachłannie błądziłam ustami po twarzy Richarda, poddając się chwili i jego pieszczotliwemu dotykowi. Żyłam i było mi z tym bardzo dobrze.
- Lea? Dlaczego jesteś taka jaka jesteś? - Zapytał między pocałunkami skoczek.
- Przymknij się i całuj - Rzuciłam z irytacją, dłonią gładząc jego kark.
Nie chciałam rozmów, chciałam życia. To wszystko.
*****
- Życie mnie przeraża. - Wyznałam cicho, opierając się o klatkę piersiową Freitaga.
Chłopak bawił się moimi włosami, cicho nucąc piosenkę Johna Newmana, która dobiegała z radia. Przyjemnie było czuć na sobie jego oddech, z każdym wdechem wciągać w płuca jego oszałamiający zapach. To było takie nowe i rzeczywiste, zaskakująco miłe i ekscytujące. Nigdy czegoś takiego nie czułam, ba, nawet nigdy nie byłam tak blisko nikogo. Nigdy nikomu nie zaczęłam mówić o swoich lękach i fobiach, nigdy nikomu tak nie zaufałam.
No proszę, wystarczyło trochę się upić i przelizać się z kolesiem, by otworzyć się. Dlaczego wcześniej na to nie wpadłam?
- Boję się samotności. Ale jeszcze bardziej przeraża mnie bliskość. Nie chcę być taka, jaka jestem, ale nie umiem być inna. To takie trudne.
- Mogę ci pomóc. Ale musisz tego chcieć. - Powiedział, całując mnie w skroń.
I mu uwierzyłam. Uwierzyłam, że chce mi pomóc, że na jakiś dziwny i niezrozumiały sposób mu na mnie zależy. Uwierzyłam, że on we mnie wierzył.
- Chcę. - Wyszeptałam prawie niedosłyszalnie. W odpowiedzi objął mnie mocno ramionami.
Potem zasnęliśmy wtuleni w siebie.
*****
Obudziłam się wyspana jak nigdy. Zegar na szafce nocnej wskazywał szóstą dwadzieścia, a za oknem wciąż panowała ciemność. Usłyszałam czyiś oddech, a potem zdałam sobie sprawę z tego, że ktoś mnie obejmuje w talii. Wydarzenia z ostatnich godzin falą zalały mój umysł, karmiąc mnie odłamkami wspomnień z dnia wczorajszego. Przypomniałam sobie o Freitagu aka Edwardzie Cullenie, o pocałunkach i o rozmowie późną nocną. O tym, jak zwierzyłam mu się z największych lęków, jak włożyłam mu w ręce informacje, które użyte w odpowiedni sposób, mogły mnie zniszczyć.
Zaufałam nieznajomemu. To nie mogło się dobrze skończyć.
Niezdarnie wyplątałam się z jego objęć i najciszej jak umiałam, wyszłam z pokoju i zeszłam na dół, do kuchni. W salonie zauważyłam kilku ludzi, którzy w najlepsze spali na podłodze, po moim bracie nie było śladu. Założyłam, że spał w swoim pokoju.
Zaparzyłam sobie mocną kawę, bo najlepsza na wszystko była mała czarna, która umiała postawić na nogi i rozjaśnić w głowie. Jej smak przyjemnie otulił moje podniebienie, ukojając rozszalałe emocje.
Burdel, w głowie wciąż miałam burdel. Wpakowałam się w niemałe gówno i raczej nie miałam pomysłu, jak się z niego wydostać. Może wystarczy wyjść z domu, poczekać, aż wszyscy goście znikną i po prostu zapomnieć, już nigdy nie spotkać Freitaga?
Może. Może to nie był zły pomysł.
Wdrapałam się na blat i w zamyśleniu zaczęłam wierzgać nogami. W kuchni zawsze najlepiej mi się myślało, a nawet jeśli myślenie tutaj nie szło, miałam pod ręką całą lodówkę, a w niej jedzenie, które było cudownym substytutem leku na problemy.
Jak na złość, nic nie pomagało. Ani kawa, ani kuchnia, ani nawet lody czekoladowe. Cała drżałam ze strachu i niemocy. Nie rozumiałam, jak mogłam powiedzieć komuś o tak intymnych faktach z mojego życia.
Zaufanie? Nie wiedziałam, co to jest.
- Ranny ptaszek z ciebie.
Znowu zostałam zaskoczona przez niego. Chłopak stał w progu, machinalnie pocierając zaspane oczy. Jego włosy sterczały na wszystkie strony, a słodki uśmiech, który rozjaśnił jego twarz, był spokojny i niewinny, jakby zapewniający o... no właśnie o czym? O tym, że mnie nie skrzywdzi, że mogę mu zaufać?
Nie. Nie mogłam. Nie mogłam zaufać nikomu. Kiedyś obiecałam sobie, że nikogo do siebie nie dopuszczę. Że z własnymi strachami muszę zmierzyć się sama.
Ale jak zmierzyć się ze strachem przed bliskością w pojedynkę?
Richard posłał mi jeszcze jeden uśmiech, po czym podszedł do mnie i wyciągnął z szafki obok kubek. Wciąż czułam w nozdrzach jego zapach, gdy chłopak odszedł kilka kroków, by z dzbanka leżącego na stole nalać sobie kawy.
Działał na mnie i to mnie drażniło.
Chciałam go całować, przytulać. Chciałam powiedzieć mu więcej o swoich lękach i fobiach.
Ale nie mogłam. Bo jednak nadal coś mnie blokowało.
- Richi... - Zaczęłam, nie bardzo wiedząc, co chciałam mu powiedzieć.
Brunet podniósł na mnie wzrok. Jego zielono-brązowe spojrzenie miało w sobie jakiś czar, magię. Jakby rozumiało to, co we mnie żyło, jakby chciało to zwalczyć.
Jakby faktycznie w jakiś dziwny i niezrozumiały sposób mu na mnie zależało.
Ale przecież on mnie nawet nie znał.
A może znał lepiej niż myślałam?
- Zapomnijmy o tym. - Powiedziałam niepewnie, unikając jego wzroku. - To nie miało miejsca, okej?
Najpierw usłyszałam cichy brzęk kubka kładzionego na blacie, a potem poczułam, jak dłonie Freitaga oplatającą moje nadgarstki.
Spojrzałam w jego oczy i przepadłam.
- O czym, Lea?
- O wszystkim.
- O tym? - Zapytał i zaczął mnie całować, a ja z żarem oddawałam pocałunki.
Zawsze miałam problem z nierobieniem tego, co sobie postanowiłam.
- Tak. - Odparłam po chwili, odrywając się od niego. - Przerażasz mnie. - Wyznałam cicho.
On tylko uśmiechnął się smutno i ustami musnął grzbiet mojej dłoni.
Był dobrym człowiekiem o otwartym sercu. Był człowiekiem, z którym mogłabym zbudować jakąkolwiek relację.
Gdyby nie strach.
Gdyby nie lęk przed ludźmi.
Przed uczuciami.
Przed zranieniem.
Bo lepiej ranić się własną wizją przyszłości, katować się tym, co nigdy nie nadejdzie, niż być rzeczywiście rozczarowanym i skrzywdzonym przez uczucia, przez oddanie komuś serca.
- Pamiętasz? Miałem ci pomóc w twoich lękach.
- Nie chcę.
- Możesz mi zaufać, możesz mi powiedzieć o wszystkim. Nie zamierzam cię skrzywdzić.
Pokręciłam przeczącą głową, próbując wyrzucić z pamięci obraz jego oczu na chwilę przed tym, jak zaczął mnie całować, te dreszcze, który wstrząsnęły moim ciałem.
- Ale jeśli tego nie chcesz, nie będę nalegał. - Puścił moje dłonie, po czym odsunął się kilka kroków w tył. Obdarzył mnie jeszcze jednym uśmiechem docierającym do głębin serca, odwrócił się i zaczął zmierzać w stronę wyjścia z kuchni.
- Pójdę już.
- Czekaj.
Zatrzymał się natychmiast, ale nawet nie oglądnął się przez ramię. Czekał.
- Ja... Nie jestem gotowa. Po prostu nie jestem.
Nie widziałam jego twarzy, ale mogłam przyrzec, że się uśmiechnął.
- Wiesz, gdzie mnie szukać.
*****
Odrzucenia boli najbardziej.
Nieważne przez kogo, nieważne w jak bardzo ważnej sprawie.
Po prostu odrzucenie boli najbardziej.
Utwierdza w poczuciu klęski i beznadziejności, niszczy resztki pewności siebie. A ja tej pewności miałam przecież tak mało... Nie mogłam dopuścić do tego, by ktokolwiek mi to zabrał.
Nie wiem, czy bym to przeżyła.
Dlatego próbowałam bronić się przed uczuciem do Freitaga, odsuwałam na bok myśl, że mi na nim zależy, że jakoś niespodziewanie i nagle, zupełnie przez przypadek wlazł do mojego serca i nie chciał z niego wyjść.
Nie chciałam przez chwilę żyć swoimi niepoważnymi uczuciami, a koniec końców i tak zostać przez niego rozczarowana. Odrzucona.
Nie chciałam ryzykować.
Ale z drugiej strony coś zaczęło we mnie pękać, jakaś część mnie się zmieniała. Nie mogłam już dłużej żyć w ciemności, dusiłam się we własnym pokoju. Moje lęki zaczęły mnie przerastać, irracjonalny strach trzymał mnie w swoim pazurach, nie pozwalał oddychać, wzbudzał we mnie panikę. Powoli wpadałam w obłęd, wszystko wymykało mi się spod kontroli. Bardziej niż odrzucenia zaczęłam obawiać się samotności.
Nie chciałam być sama.
Chciałam tylko, żeby ktoś mi pomógł.
I ktoś skłonny do pomocy istniał.
Ale miał jeden warunek: zaufać.
Zaufać obcej osobie, dopuścić go do ran na sercu, do siebie. Powierzyć wszystkie tajemnice. Zaryzykować.
Przestać się bać.
Zacząć żyć.
Teraz, natychmiast. Tu i teraz.
JAK?
Zeskoczyłam z parapetu i w pośpiechu założyłam sweter, po czym wypadłam ze swojego pokoju, zatrzymując się w przedpokoju. Szybko ubrałam buty i kurtkę, złapałam za klucze i ignorując pytania mamy, wyszłam z domu.
Zimne powietrze uderzyło mnie w twarz.
Trochę wytrzeźwiałam, zaczęłam analizować.
Metrów do jego domu ubywało.
A natłok myśli nie cichł.
Nie wiedziałam, czy to, co robię jest dobre, chciałam się wycofać, z powrotem schować się w swojej samotności, udawać, że nie istnieję.
Ale z drugiej strony, ileż można tak wegetować?
Czas żyć, rozwijać się.
Nie zatrzymałam się, nie zawróciłam.
Szłam, póki nie ujrzałam jego domu. A potem wspięłam się po schodach i zapukałam do drzwi.
Choć raz chciałam się nie bać, chciałam pokonać strach i samą siebie. Nie musiałam taka być, mogłam być tym, kim chciałam.
Musiałam mu o tym powiedzieć.
-Lea?
Richard był zdziwiony. Jego zielono-brązowe oczy były nie do przejrzenia.
Uśmiechnęłam się do niego nerwowo.
- Nie chcę takiego życia dla siebie, nie umiem już tak żyć - Wyznałam, cały czas patrząc mu w oczy. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, a łzy niebezpiecznie zebrały się pod powiekami, gotowe spłynąć po policzkach. - Nie mam już sił, Richard. Dlatego chcę się zmienić, ale sama... nie dam rady. Potrzebuję cię.
Brunet w zamyśleniu pokiwał głową, a kiedy łzy zaczęły spływać po moich policzkach, przytulił mnie mocno, chowając swoją twarz w moich włosach.
O dziwo, nie bałam się. Wręcz przeciwnie, poczułam się bezpiecznie.
Byłam na dobrej drodze, by mu zaufać.
- Cii, spokojnie, Lea. Jestem tu. - Wyszeptał, nie wypuszczając mnie z ramion. - Wszystko się ułoży, zobaczysz. Pomogę ci.
- Ale ja się tak bardzo boję...
- Strach nie jest niczym złym, to w porządku, że czasami się boisz.
- Ale ja boję się cały czas. Cały czas, rozumiesz? W każdej sekundzie swojego życia, nie mogę już tak dłużej.
- Teraz masz mnie. - Richard odsunął mnie od siebie, by spojrzeć w moje oczy. - Razem pokonamy twoje lęki.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Uśmiechnęłam się do niego przez łzy, a on odwzajemnił uśmiech. Był taki uroczy z tą swoją troską w spojrzeniu, z ciepłem na ustach, z obietnicą w sercu.
Był w tym wszystkim taki szczery.
Chwyciłam go za dłoń, czując jak w moim sercu ubywa strachu.
- Ocalasz mnie. Dziękuję.
**********



piątek, 11 października 2013

'Stille' bedeutet nicht immer Ruhe.




Nic na świecie nie dzieje się przez przypadek, mówią. I mają rację.
Doznałem tej cholernej kontuzji stopy, dokładnie coś ze śródstopiem. Sześć tygodni w gipsie, przerwa w treningach, początek sezonu z głowy. I to tuż przed olimpiadą! Mój świat w tamtym momencie w jakimś stopniu się zawalił. Przez kilka długich minut widziałem, jak moje marzenia obracają się w proch, jak coś, co jeszcze przed chwilą było w zasięgu mojej ręki, oddala się ode mnie w ekspresowym tempie. Moja ciężka praca poszła na marne.
Opuściłem gabinet lekarza w grobowym nastroju, z poczuciem sromotnej klęski. Zostały odebrane mi marzenia i złudzenia, byłem pozbawiony jakiejkolwiek nadziei.
Ale potem... Potem zauważyłem Ją. Stała przed automatem z kawą i ze skupieniem na twarzy zastanawiała się, który napój wybrać. Jakby była jakakolwiek różnica między tymi kawami, przecież każda smakuje jakby pochodziła z oczyszczalni ścieków, zupełnie nieporównywalnie do prawdziwej, domowej kawy z ekspresu.
W każdym bądź razie, wraz z ujrzeniem Jej powróciły do mnie wszystkie moje marzenia, napłynęła ogromna fala nowej siły i twardej determinacji. Z powrotem stałem się siedemnastolatkiem z pasją i wolą walki, znowu znalazłem się w punkcie wyjścia, w punkcie, gdzie każde wzięte z Kosmosu marzenie było realne.
Znałem tę dziewczynę. Nazywała się Stille Krause i niegdyś uczyliśmy się w tej samej szkole.
Niegdyś byłem w niej zakochany do szaleństwa.
****
Stille znaczy cisza, spokój, ale nic z ciszy nie było w tej niskiej, platynowej blondynce, wokół której niegdyś kręcił się mój świat. Stille przypominała huragan; bałagan jaki po sobie pozostawiała był nie do ogarnięcia. Potrafiła niszczyć, ale równie dobrze umiała budować. To ona pierwsza uwierzyła we mnie, w to, że mogę odnieść międzynarodowy sukces. Dzięki niej nie rzuciłem skoków, gdy dotknęło mnie pasmo niepowodzeń. Stille była moim wsparciem, sprawiła, że uwierzyłem, iż nie ma rzeczy niemożliwych.
Kochałem ją, a ona kochała mnie. Ale nawet pierwsza miłość kiedyś dobiega końca.
I teraz znowu ją spotkałem.
I w chwili, gdy spojrzałem w jej wielkie, zbuntowane, karmelowe oczy, wiedziałem, że znowu namiesza w moim życiu.
*****
- Zamiast pić to szambo, powinnaś dać się zaprosić na kawę.
Stille drgnęła, przestraszona głosem za sobą. Odwróciła się powoli, z typowym dla siebie, zawadiackim uśmiechem. Rozpoznała mój głos od razu, a na widok mojej skromnej osoby jakby rozjaśniała. Zmrużyła filuternie piękne oczy, hipnotyzując mnie głębią swojego spojrzenia, słodką obietnicą okutą w gorzkie rozczarowania. Znałem ten smak doskonale, mimo to wciąż mnie kusił.
- Kto by się spodziewał, Richard Freitag, niemiecka gwiazda skoków narciarskich zaprasza mnie na kawę. - Przekrzywiła zabawnie głowę, taksując mnie spojrzeniem. Była śliczna jak zawsze. - Ile to już lat minęło, co?
- Zdecydowanie za dużo. - zaśmiałem się. - Naprawdę cieszę się, że cię widzę, Stille.
- I vive versa, skoczku. - Posłała mi oszałamiający uśmiech, uśmiech, który niegdyś potrafił doprowadzić mnie do szaleństwa. - A co ci się stało w stopę? - Zapytała, unosząc do góry brew.
Skrzywiłem się, brutalnie przywołany do rzeczywistości.
- Pechowa kontuzja.
- Możesz chodzić?
- Taa. Ale mam się oszczędzać.
- Więc z kawy raczej nici.
- Zawsze możesz odwiedzić mnie w domu. Adres znasz. - Puściłem jej oczko, na co blondynka zaśmiała się.
- Jesteś czarujący jak zawsze.
- To cały ja.
Zadzwonił mój telefon. Christian czekał na mnie już na parkingu. Pożegnałem się z Stille, wcześniej wymuszając na niej obietnicę rychłych odwiedzin.
Przez następne dni nie umiałem o niej zapomnieć, wciąż przed oczami mając wszystkie nasze wspólne chwile.
Huragan Stille wrócił do mojego życia.
*****
Mówią, że stara miłość nie rdzewieje, że o pierwszej miłości się nie zapomina. Może coś w tym jest? To nie tak, że nagle odezwały się we mnie dawno uśpione uczucia, nie było już we mnie ani grama romantycznego uczucia do Stille. Byłem znudzony rutyną jaka nagle zagościła w moim życiu, a także nieco pobudzony słodkim uśmiechem Krause, jej niezwykłym spojrzeniem. Chciałem, by wreszcie coś zaczęło się dziać, chciałem mieć coś, co odwróci moje myśli od kontuzji i wszystkich konsekwencji z nią związanych. Nie mogłem siedzieć bezczynnie w domu i użalać się nad sobą. Dlatego z wdzięcznością przyjmowałem każdą wizytę Stille. Uwielbiałem z nią rozmawiać, odświeżać zakurzone wspomnienia, nakreślać naszą teraźniejszość. Zbliżyliśmy się do siebie, to fakt. Nie chciałem się angażować, naprawdę, zwłaszcza, że Stille zwierzyła mi się, że, wyjąwszy mnie, z nikim nie potrafiła stworzyć trwałego związku i że już dawno porzuciła próby ustabilizowania swoich uczuć. A ja, na przekór sobie, zadurzyłem się w niej jak jakiś nastolatek. Wiedziałem, że nic z tego nie będzie, mimo to pozwalałem sobie zatruwać serce jej rozkoszną trucizną. Yolo, co nie?
Byłem naiwny, wiem.
Ale wtedy mało mnie to obchodziło.
*****
- Jak twoja stopa? - zagaiła Stille, trącając mnie swoją stopą w nogę.
Westchnąłem głęboko, przeczesując dłonią i tak już zmierzwione włosy. Ostatnio nie umiałem zapanować nad buszem na mojej głowie, rychła wizyta u fryzjera była więc nieunikniona.
- W przyszłym tygodniu wracam do treningów. - Odparłem przygaszonym tonem.
Dziewczyna rzuciła mi spojrzenie pełne zainteresowania.
- To chyba dobrze, nie?
- W przyszłym tygodniu zaczyna też się Puchar Świata. I to w Klingenthal.
- Lubię Klingenthal. - Stille uśmiechnęła się do mnie porozumiewawczo, a ja mimowolnie się zaczerwieniłem.
Z Vogtland Areną wiązało się sporo wspomnień, niektóre z nich były bardzo intymne. Dwuznaczny uśmiech blondynki mi nie pomagał. Zauroczony i zawstydzony wbiłem wzrok w szarzejący za oknem krajobraz.
Może i zaczynałem czuć coś poważniejszego do Stille, ale obiecałem sobie, że mimo wszystko, nikt nigdy się o tym nie dowie. Miałem plan: przeczekać jeszcze kilka tygodni, wrócić całkowicie do zdrowia i skoków, a potem skończyć z toksycznym uczuciem, które żywiłem do Stille. Nie mogłem pozwolić sobie na miłość, nie do niej. Już raz złamała moje serce, zostawiając mnie w najmniej nieoczekiwanym momencie samego z bałaganem w życiu. Nie chciałem, by historia zatoczyła krąg. W tym sezonie miałem igrzyska do wygrania.
Owszem, Stille prawie bez przerwy ze mną flirtowała, ale dla niej to była tylko zabawa. Taką już miała naturę. Nieraz w liceum kłóciliśmy się o jej różne flirty, nie umiałem być spokojny, gdy obdarzała obcych kolesi swoimi słodkimi uśmiechami, nawet jeśli, wiedziałem, że te najpiękniejsze ma zarezerwowane tylko i wyłącznie dla mnie.
Byłem pełen sprzecznych emocji i zdawałam sobie sprawę z tego, że Stille to wyczuwa.
- Może moglibyśmy sobie trochę dokładniej poprzypominać Klingenthal? - Zapytała niewinnym głosem, zaplątując palce w moich włosach.
Przysunęła się do mnie. Owiał mnie jej słodki, uwodzicielski zapach, oczarował głos pełen słodyczy. Byłem marionetką w jej rękach, działałem na jej życzenia, wystarczyło, by tylko pociągnęła za sznurki.
Nie chciałem jej się opierać. Chciałam posmakować trucizny.
Ale głos rozsądku zaczął krzyczeć, gdy Stille nakryła moje wargi swoimi ustami. Z jednej strony moje ciało zaczęło ją dotykać, z drugiej rozum kazał przestać.
- Stille.. Nie powinniśmy. - Odsunąłem do tyłu głowę, spoglądając w jej rozszerzone namiętnością oczy.
W karmelu jej tęczówek widziałem, że mi nie odpuści, że ma cel, który musi zrealizować.
- Och Richi, nie jesteśmy już w liceum. - Zaczęła na zmianę mnie całować i mówić. - To nic nie musi znaczyć.
Nie dla niej.
Bałem się, że seks wszystko pokomplikuje, że jeszcze mocniej będę ja kochać i pragnąć.
Mimo wszystko, wyłączyłem zdrowy rozsądek i dałem ponieść się chwili.
Bo Stille Krause nie da się oprzeć.
*****
Obudziło mnie skrzypnięcie łóżka. Niemrawo podniosłem powieki, widząc jak Stille się ubiera.
- Idziesz już? - Zapytałem cicho.
Blondynka zapięła spodnie i nachyliła się, muskając mnie ustami w policzek.
- Tak będzie lepiej. - Odpowiedziała zachrypniętym głosem.
Podniosłem się do pozycji siedzącej, walcząc z sennością. Nie chciałem pozwolić jej odejść, bo stało się to, czego najbardziej się obawiałem - zacząłem jej potrzebować.
- Ale wrócisz? - Byłem pewny, że zabrzmiałem żałośnie, ale nie obchodziło mnie to. Moje myśli wirowały tylko wokół Stille.
- Może. - Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym sięgnęła po swój telefon, który zostawiła wcześniej na szafce nocnej. Wyglądała pięknie w delikatnej poświcie księżyca, z rozczochranymi włosami.
Serce zabiło mi mocniej, gdy jej twarz rozjaśnił uśmiech.
- Naprawdę cieszę się, że spotkaliśmy się po tych wszystkich latach. Wiesz, wtedy... w liceum... dużo dla mnie znaczyłeś. - Przysiadła na skraju łóżka, nie odrywając spojrzenia od moich oczów. - Pierwszej miłości się nie zapomina, no nie? - Z subtelnym uśmiechem zaczęła gładzić mnie po policzku.
- Zostaniesz jeszcze na chwilę? - Zapytałem.
- Idź spać, jesteś zmęczony. - Odparła słodko. - A ja posiedzę przy tobie przez parę minut, dobrze?
Pokiwałem głową i grzecznie się położyłem. Zamknąłem oczy, poddając się jej delikatnemu dotykowi. Jej palce wędrowały po mojej twarzy, nieprzerwanie zmierzając w stronę mojej czupryny. Było mi błogo, nawet nie wiem, kiedy zmorzył mnie sen.
Ostatnie, co pamiętam to delikatny nacisk na moje usta i łagodny głos Stille.
- Przepraszam, że znowu to robię.
*****
Stille już się nie pojawiła. Zmieniła numer telefonu, wyjechała z miasta. Wiedziałem, że ma swoje mniej lub bardziej poukładane życie w Berlinie, dlatego jej nie szukałem. Zresztą nie widziałem w tym najmniejszego sensu. Stille potraktowała mnie jak rozrywkę, ostatnie tygodnie były dla niej tylko chwilowym powrotem do przeszłości, do czasów, gdy wszystko było jakby mniej skomplikowane. To było dla niej takie typowe - wedrzeć się do czyjegoś życia, zamienić je w piękny film, a potem uciec. Wiedziałem na co się pisałem, a mimo to, byłem rozczarowany. Znowu się w niej zadurzyłem, znowu złamała mi serce, ale straty były jakby mniejsze. Może dlatego, że już nie byłem nastoletnim chłopcem, a może dlatego, że choć trochę nauczyłem się uodporniać na jej działanie.
W każdym bądź razie, miałem bałagan do ogarnięcia.
Nie pozostało mi nic innego, jak po raz kolejny zapomnieć o niej i wziąć się za treningi. Nie było to łatwe, ale im bardziej oddawałem się skokom, tym coraz mniej o niej myślałem.
A potem doszła do mnie ta wieść.
Nigdy nie zapytałem się jej, po co była tamtego dnia w szpitalu. Z góry założyłem, że odwiedzała chorą ciotkę, czy coś. A tymczasem ona odbierała swój wyrok śmierci.
Stille miała raka. Umierała.
Powróciła do mojego życia, by po raz ostatni zakosztować uczucia bycia kochaną. Wróciła do tego, co kiedyś było całym jej światem. Wróciła do mnie.
A potem mogła spokojnie umrzeć.
Jedyne, co mi po niej zostało to garstka wspomnień i list, który napisała na łożu śmierci, a który na jej pogrzebie wręczyła mi jej siostra. List naznaczony jej łzami. List, który sam także naznaczyłem łzami.
Nie rozpaczałem ani nie tęskniłem. Po prostu szedłem naprzód, bo tak chciała Stille. Nie poddałem się ani nie upadłem, byłem dzielny i pełen woli walki. Stille wciąż była moim wsparciem, moją inspiracją. Dzięki niej osiągnąłem w skokach to, co osiągnąłem. Cały mój sukces zawdzięczam tylko jej. I choć wyleczyłem się, i choć moje serce znowu było zdrowe, jakaś część mnie umarła już na zawsze.
*****